Komentarze: 3
Mam doła.
Muszę to w końcu przyznać sama przed sobą po całym dniu serii nieprzyjemnych zdarzeń. I dość ciągłego wmawiania sobie, że trzeba olać zły humor i wbrew sobie uśmiechnąć się.
Wymienię chronologicznie kilka puktów tego dnia:
1) pojechałam na kontrolę miednicy do szpitala, naczekałam się od rana 2h w kolejce narzekających starych bab, po czym lekarz spytał się mnie:"Boli coś panią? - Nie. -To proszę przyjść za 2 miesiące na kolejną kontrolę."
2) nie wzięłam książki z ważną karteczką w środku na uczelnię. nie opłacało mi się już wracać. ale spox. shit happens...
3) w BUWie spotkałam pewną osobę z którą raczej nie chciałam się spotkać...
4) okazało się, że kolega, którego lubiłam stwierdził, że dostałam się na studia przypadkowo i to w dodatku licząc na przyszłe wsparcie mojego taty, który rzekomo jest prawnikiem! <i to już nie pierwszy raz ktoś posądza mnie o różne obrzydlistwa... np. kiedyś ktoś stwierdził, że przystawiałam się do żonatego i dzieciatego faceta (!) początkowo to było nawet śmieszne...>
5) kupiłam 5 podręczników od starszej koleżanki (to akurat w porządku), po czym spędziłam 3h na wykładach. i co? książek oczywiście nie wzięłam! zostawiłam je na półce pod ławką! potem wracałam się (1h w dwie strony) ale nikt książek nie widzial...
Tyle. To tylko taki feralny dzień, prawdaa? Jutro już wszystko wróci do normy...